Początek


16 grudnia 2013, 22:42

To mój pierwszy raz na blogu
Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Od kiedy sięgam pamięcią pisanie sprawiało mi przyjemność. Może nie jestem w tym jakoś bardzo wprawiona, ale przelewanie swoich myśli, precyzowanie ich aby je opisać pomaga mi w większym rozumieniu  tego co się rozgrywa we mnie i wokół mnie.

Przelewanie swoich myśli, opisywanie zdarzeń sprawia, że łatwiej jest ugłaskać szalejące emocje…
Przecież człowiek musi się wygadać! A nie zawsze może, nie zawsze ma przed kim.

Mam na imię Agata.

Mam 37 lat.

Nie będę teraz wpisywać informacji o sobie, bo sądzę, że z każdym wpisem moja osoba będzie się samoistnie wyłaniać.

Jeszcze nie wiem jaką formę nadam temu blogowi, na początek niech będzie dziennikiem. 

Jak to wszystko pojąć? Jak ogarnąć myślami, przetrawić rozsądkiem, jak to zrozumieć?
Ale czy muszę?
Czy jest w ogóle możliwe poddać to analizie?
Zawsze tak potrzebowałam...właśnie tak rozłożyć wszystko na części. Brać po kolei każdą chwilę jak przedmiot w dłonie i obracać niespiesznie, oglądać, poznawać każdy szczegół. Zastanawiać się skąd się tu wzięła, od kogo i po co? Co mam z tym zrobić...itd.

A dziś?

Tak dużo tego. Tak dużo....
Był czas kiedy męczył mnie marazm życia, moich uczuć i emocji. Wtedy właśnie musiałam podświadomie zamówić w " katalogu życia" to co ono hojnie mi dziś serwuje.
Tak, teraz czuję, że żyję, więc czy powinnam narzekać?
Dziś moje myśli przetaczają przeze mnie jak żywiołowe, wartkie rzeki...niebezpieczne, ale jakże pełne wigoru. A emocje kołatają się we mnie cała gamą rozmaitości i barw.
Czy chcę to zmienić? Wyrzec się tego? Czy chcę odzyskać spokój?

NIE CHCĘ!!!

Tylko chociaż trochę poukładam, okiełznam, oswoję...chociaż trochę.

„Każdy jest tylko człowiekiem” - ta myśl nagle i jasno wyświetliła się we mnie. Po co się miotam? Po prostu życie teraz i dziś płynie przeze mnie wszystkim swoimi nurtami...
Czyż nie o takich emocjach, zdarzeniach uczuciach jak świat światem pisze się wiersze i książki, Czyż nie pod wpływem takich emocji malarz chwyta z pędzel, a muzyk za instrument?


Pojawił się Adam, zakochałam się i popłynęłam w to jak w krainę baśni. Mając świadomość, że tu raczej nie ma nadziei na hape end. Tylko kto myśli konsekwencjach w takich chwilach? Czy, gdy człowieka dopada miłość, namiętność, szaleństwo...czy wówczas ma siłę się tego wyrzec w obawie przed cierpieniem?  Nie. Chyba nikt, żaden człowiek wobec tak gwałtownych namiętności nie jest w stanie nakazać swoim emocjom i uczuciom spokój.

I zwariowałam. Przez trzy miesiące żyliśmy oboje..marzeniami, mailami, smsami, rozmowami przesiąkniętymi słodyczą, pragnieniami, zakochaniem. Mimo, iż widzieliśmy się na żywo zaledwie kilka razy, ta fascynacja, zauroczenie, zakochanie owładnęły nas jak szalonych.

Myślę więc, że cudowanie zawirowało moje życie. Tak bardzo podświadomie potrzebowałam tego „niepokoju”- wariactwa. I stało się.

Nastał szary i mglisty listopad. Pora roku podczas której natura pokazuje ludziom jak bardzo może być szara i smutna. Życie składa się właśnie z takich pór – jest zielony, radosny, pełen nadziei maj, by zanim zdążymy go docenić, ucieszyć się...nabrać jego energii w myśli i w ciało, nadchodzi wstrętny listopad. Długie, smętne dni..pozbawione radości i kolorów. Trzeba to przetrwać, przeczekać...przecież oczywiste, że przeminie. Tak jak każdy smutek życia. Po nocy przychodzi dzień, po zimie wiosna itd. Wierzę w tę naturalną przemienność w życiu. Każda porażka, smutek czy nieszczęście niesie za sobą coś w zamian- jakąś rekompensatę. Trzeba tylko przeczekać.
Tego roku listopad był dla mnie mimo swej zewnętrznej szarości plejadą barw, intensywności mych uczuć, rozterek, emocji.

Jak to się zaczęło..to zagęszczenie zdarzeń i emocji? Spróbuje to uporządkować.
Adam – cudowny, wrażliwy artysta. Właśnie oczekiwałam spotkania z nim. Zaplanowany mieliśmy wspólny weekend skradziony podstępem naszym rodzinom. Czy miałam na tym etapie dylematy związane z Piotrem?
No cóż...chyba tylko takie bardzo delikatne. Czasem gdzieś tam zaprotestowała we mnie jakiś cichutki głosik, który nie miał szans przebicia poprzez wszystkie silne i gwałtowne emocje.
Piotr był czymś stały i niezmiennym w moim życiu. Nic co nas łączyło nie ulegało zmianie. On mnie miał- takie było jego wrażenie i to mu wystarczało. Nie chciał mnie poznawać. Nie interesowało go co robię, co czuję, co myślę. Jakbym mu powiedział, że np. namalowałam obraz- nie chciałby go zobaczyć. Nie obchodziłam go, gdy tylko moje zachowanie nie burzyło jego porządku dnia, planów. Kochał mnie- w to nigdy nie wątpiłam. Ja tez go kochałam. Ale to stało się czymś...jakby zmarzniętym...czymś co przestało żyć, zamarło w jednej chwili. I trwa, istnieje mimo tego, iż nasze życie toczy się obok tego...martwego już tworu naszej miłości. Żyjemy razem a jednak osobno. Nie czułam tego by moje „zakochanie” cokolwiek zmieniało w naszym małżeństwie. Piotr nie potrzebował mnie ani trochę więcej, ani trochę bardziej. A ja mam jeszcze tyle do zaoferowania. Czasem mam wrażenie, jakby miłość we mnie buzowała boleśnie ze zmarnowania. Dawała o sobie, że jest jej tyle...a nikt jej nie chce. Tyle we mnie namiętności, pragnień...Nie chciałam spokoju. Nie chciałam. Pragnęłam drżenia.


A dziś dzieje się w moim życiu jeszcze więcej

A ta chwila przepełniona jest niepokojem, dziwną tęsknotą, oczekiwaniem. 

Dziś moje myśli zdominowane są przez Matusza. Niemalże nieustannie myślę i marzę  o nim. Modlę sie do teflonu o choćby najkrótszego smsa  od niego. Sprawdzam co chwilę fecbooka. Wiem, że to szaleństwo.Męczy mnie to, smuci...to oczekiwanie, ta  niewiadoma. A z drugiej strony każde jego słowo tak szalenie cieszy, tak słodko rozpuszcza się w moich emocjach. Pragnę jego tak bardzo, że nawet pisząc o tym pragnieniu teraz do moich oczu napływają łzy. 
To jest tak nieprzyzwoite i niewłaściwe, że czym bardziej jestem świadoma jak dalece niebezpieczne  tym bardziej gnam na łeb na szyję do niego, nie zbaczając na dziesiątki czerwonych świateł. 

Nasza znajomość trwa bardzo krótko- około miesiąca. To znaczy znamy się od kilku lat, ale nigdy bezpośrednio nie rozmawialiśmy. Mateusz jest księdzem. Teraz robi doktorat, ale przez kilka lat  był wikarym w naszej parafii. 
Nie jestem osobą praktykującą, ale doskonale go pamiętam z tamtego okresu. Tym bardziej, iż wciąż regularnie odwiedza nasza miejscowość, bo jest w niej zakochany. Wciąż słyszę tu i ówdzie same dobre rzeczy o nim. Wszyscy za nim tęsknią. Mówią" to jest prawdziwy ksiądz" "taki z powalania", albo "Teraz nie ma kościele tyle młodzieży co za Mateusza" "To było prawdziwe kazanie, bo Mateusz jak coś powie to aż łzy płyną".

Zaczęło się tak.
Wysłał mi jakąś banalna wiadomość na fb - uśmieszek i pozdrowienia. Odpowiedziałam uśmiechem. A on kontynuował rozmowę, która była totalnie zaskoczona. Trudno się początkowo z nim rozmawiało, nie wiedziałam jak mam się do niego odnosić "proszę Pana" "proszę Księdza"wyczuł to i zaproponował byśmy mówili sobie po imieniu. Byłam niesamowicie zdziwiona tym, że do mnie pisze i ciekawa jak to rozwinie się dalej, do czego on zmierza.

cdn

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz